sobota, 20 marca 2010

MsUptown i kropka.

Meczyk o 11.15, a nas 7-miu. Początek taki jak zawsze - dużo przewaga przeciwnika, łatwe punkty, a u nas zero, nic. Graliśmy za wolno, bez pomysłu, choć w ataku nie dawaliśmy się pressingowi - kilka strat było, jednak nie było to nieporozumienia na początku. Po pewnym czasie przedmieścia odpuściło sobie, takie krycie, co pozwoliło nam na swobodniejszą grę. Nie przynosiła ona zamierzonych celów, jednak było to i tak lepsze spotkanie, niż te z I rundy. Na początku drugie połowy, nasza strata wynosiła około 15 punktów, co było do odrobienia. Jednak zły system zmian wdał się w znaki, przez co wielu z nas, a przeważnie wysocy szybko zdychali. W tym momencie przeciwnicy podbili tempo gry. Bronili jedynie na obwodzie, jednak przez to, że ataku u nas na obwodzie był tylko jeden gracz, łatwo przechodzili z obrony do ataku, kończąc akcje łatwymi kontrami 2vs1 i 3vs1. Pod sam koniec, zorientowali się, że zostaliśmy rozbici psychicznie i fizycznie - zaczęli kryć na całym boisku - poskutkowało to powiększeniem jeszcze bardziej przewagi nad, a w rezultacie pogrążenie naszego zespołu

czwartek, 11 marca 2010

Za żwawi qracjusze

11.15 z lekkim poślizgiem, jak to zawsze w SLK. W składzie Jowisz, Piotr Holender, Tomek, Krystian, Jacek, Wojtek i ja. Początek rozpoczął się od kilku strat w ataku przeciwników - kroki i podwójne mnożyły się jednak po każdej stronie. Z naszej strony 90% podań szło do środka do Jowisz czy Krystiana, jednak było to zagrywki jednostronne bez in'n'out. Z czasem graliśmy coraz dłuższe akcje, żeby wytrącićqracjuszy z równowagi, jednak nie dały one zamierzonych efektów. Pierwszą część przegraliśmy 17-21. Druga to już popis oponentów. Zaczęliśmy odpuszczać im w obronie, a wynikało to prawdopodobnie z braku motywacji do dalszej gry. Wraz z kolejnymi minutami, traciliśmy coraz więcej punktów. Nie zmieniliśmy niczego też w grze, aby zmniejszyć stratę. Ostatecznie przegraliśmy 35-60. W sobotę Ms Uptown w lekkim kryzysie - czy z nimi nawiążemy walkę ?

sobota, 20 lutego 2010

Drewienko

Meczyk 13 lutego, w składzie Piotr zwany Latającym Holendrem, Jacek the Coach, Paweł, Jacek, Paweł Astoria, Krystian, Jowisz i ja, czyli aż 8-iu. Krycie strefą. Godzina 11.15. Początkowo wszystko szło po naszej myśli. Krycie w strefie przeważnie wychodziło, pomimo szwankującego ataku. Kilka przechwytów, kilka fast-break'ów i prowadziliśmy. Jednak zabójcze tempo gry niszczyło nas coraz bardziej. W drugiej części gry, nie daliśmy już rady. Strefa nie funkcjonowała już, drewniacy zaczęli trafiać drewienkami z każdej możliwej pozycji. Zmiany w zespole nic nie wprowadzały. Nie mieliśmy siły, aby dobrze rozłożyć strefę, a przeciwnicy wykorzystywali to. Ostatecznie przegralismy 42:70. Kolejny mecz dopiero 6 marca z Qracjuszami

wtorek, 9 lutego 2010

Osaka zdobyta

W samo południe, nas 6-ciu, przeciwko 5-ciu. Oni bardziej okrojeni niż my. I słońce nie było przeciwko nam, co nie mogę powiedzieć o sędziach. Rozpoczęliśmy z grubej rury, trafiając już w pierwszej akcji punkty. Piłka chodziło po każdej części boisko, inside-outside, pick'n'roll, rzuty z czystych pozycji. Pomimo przewagi wzrostowej, nie wiem nawet teraz, jak to się działo, że przeciwnicy zbierali zarazem w ataku jak i w obronie. Dużo za dużo zbiórek w ich wykonaniu. Jednak gała swobodnie chodziła po boisku, czuliśmy, że jesteśmy na fali. Ta pewność przyniosła więcej szkoda niż pożytku w drugiej części gry. Zamiast grać utarte zagrania i wykorzystywać naszą przewagę, rozpoczęliśmy spektakl rzutów z nieprzygotowanych pozycji, szczególnie za trzy. Zemsta przyszła szybko i Osakowcy zaczęli powoli odrabiać stratę do nas. Ok. 2 minuty przed końcem Wojtek zszedł za faule i trzeba było sobie poradzić bez jego rozgrywania. Chłopaki zagrały pressing na całej sali, jednak udało nam się przeprowadzić gałę przez połowę i dograć długą akcję zakończoną punktami. Przeciwnicy nie odpuszczali, jednak zamiast sypać za trzy grali rozumnie i wykorzystywali łatwe rzuty spod kosza. Na nasze szczęście ostatnia ich akcja nie potoczyła się po ich myśli i oddali nie celny rzut. Końcówka stresująca, wynik oscylował wokół remisu. Ostatecznie wygraliśmy 47:46. Tajna broń nie dotarła na mecz, ale widać, że i bez niej daliśmy radę. Ciekawe jak to będzie się z nią grało w nieco zmienionym składzie.

wtorek, 2 lutego 2010

Srebrniki za zeta

Godzina 9.45 była chyba za wczesna dla nas... Krystian, Paweł (nasz freshman), Jowisz, Tomek, Jacek i ja. Niektórzy nakręceni brakiem snu, a niektórzy nakręceni samą inauguracją II rundy, ale chyba nikt nie gotowy na to, żeby znowu grać bez jedynki. W tej sytuacji ja musiałem odegrać tą rolę. Początek w naszym wykonaniu był znośny. Srebrniki dawały nam trochę przestrzeni i oddawaliśmy rzuty z czystych pozycji... i trafialiśmy. Jednak za mało zagrań pick'n'roll, a także słaba pomoc w ataku, pomagały zetom przykryć nas, powodując nie wymuszone błędy i kilka fast break'ów. Nasza bezradność w ataku zniszczyła cały zapał, jaki jeszcze mieliśmy przed meczem i ostatecznie przegraliśmy 32:57. W sobotę mecz z Osakowcami i może wykorzystamy naszą nową broń. Może...

środa, 27 stycznia 2010

Pick'n'Pop

11.15 - kolejny raz słońce w oczy, kolejny raz 6 osób, kolejny walka. W składzie Jowisz, Tomek, Krystian, Jacek, Wojtek, ja gramy z Poppersami. Czy ktoś się kiedyś zastanawiał co oznacza słowo "poppers"? Ja bynajmniej nie, ale dowiedziałem się w szatni, ale żeby nie namieszać w tłumaczeniu zamieszczam linka do informacji na ten temat http://www.forumowisko.pl/topic/32126-poppers/. Chcecie wiedzieć więcej? Zapytajcie się poppersów:D A teraz krótkie podsumowanie meczyku, zanim zrobi się komuś niedobrze. Mecz od początku był rozgrywany pod dyktando przeciwników. Można powiedzieć, że zwrot defence leads to offence może być nowym hasłem poppersów. Jak również pick'n'pop, które obrazuje wykańczanie akcji przez jednego z członków tego zespołu. Graliśmy koszmarnie w ataku jak i w obronie. Znowu nie dostałem wyników meczu, więc nie podam ile było do przerwy i na zakończenie. Nowa runda już za kilka dni i prawdopodobnie nowi gracze w zespole. Oby okazała się lepsza niż poprzednia

wtorek, 19 stycznia 2010

Żal tropików

O czym myślałem przed meczem? Czy moja 400-konna Testarossa zapali? Nie, przecież miałem ,,rzut piłką" na mecz. A może czy zwłoki jakiejś studentki nie dadzą mi się skupić na grze? Nie, przecież widziałem już nie raz bardziej zmasakrowane ciało. Zadałem sobie inne pytanie, pytanie dotyczące tego co się stanie po meczu, czy się zmienię. Już wiem, że nie...
Na mecz zjawiła się cała śmietanka Sopot Vice, oprócz tej części, która nie lubi wygrywać. 7 - liczba tych, którzy tworzyli historię, a dla mnie osobiście szczęśliwa liczba od czwartku, kiedy nie jedna przepowiednia się spełniła.
Słońce oślepiało nas na wschodzie, ale co to dla nas. Wyszliśmy na parkiet najwyższą piątką. Początek meczu swobodny w naszym wykonaniu, bez pośpiechu, wiemy przecież jak skutecznie grać. Pierwsze minuty to prowadzenie tropików. Z czasem przewaga wzrostu oraz wymuszanie błędów na przeciwniku spowodowały przejęcie inicjatywy i poprowadzenie gry w naszym stylu. Punkty z każdej możliwej pozycji, zapewniały coraz większą przewagę, której nikt nie mógł nam zabrać... aż do rozpoczęcia drugiej połowy. Od tego czasu nasza kilkunastopunktowa przewaga zaczęła maleć na skutek odpuszczania niektórym graczom. Czas dla naszego zespołu, nie wprowadził od razu polepszenia sytuacji. Potrzebowaliśmy jeszcze kilku minut na ponowne zgranie się. Udało się, jednak tropiki wymyśliły nową strategię, aby pokryć nas przeklętym pressingiem. Skutki tego posunięcia były mieszane, jednak napędzili nam złej krwi. W dwóch ostatnich, krytycznych momentach zachowaliśmy trzeźwość umysłu i poprowadziliśmy zespół do zwycięstwa 55-51.
Emocje opadły jak kurz. Teraz czas na na kolejne przeciwności życiowo-zawodowo-sportowe i kolejna okazja na pokonanie ich - 23 stycznia 11.15, a zwą ją Poppers.